Wydarzenia ostatnich lat zdecydowanie wyrwały nas ze strefy komfortu, spokoju, przynajmniej jeśli mowa o mieszkańcach Europy. Ludzie mojego pokolenia, wychowywani w okresie względnej stabilizacji, zaczęli nieoczekiwanie doświadczać kolejnych kryzysów. W rezultacie, stojąc u progu 2024 roku, trudno nie wyglądać tego czasu jednak z pewną dozą niepokoju.

Zastanawiając się nad tym, co może nam przynieść kolejnych 365 dni (366 – 2024 jest rokiem przestępnym), na pewno bardzo szybko znajdziemy dziesiątki tematów wartych refleksji. Sam w ostatnich dniach sięgnąłem po książkę Waltera Tevisa „Przedrzeźniacz” z 1980 roku, która pośród wielu tematów dotyka kwestii sztucznej inteligencji, czyli technologii, która w 2023 roku niesamowicie się rozwinęła, siejąc poruszenie w licznych branżach i dziedzinach życia. I niewątpliwie będzie to jeden z tych tematów, który w 2024 roku odegra dużą rolę.

Wyobraźcie sobie świat na skraju apokalipsy. Ludzkość wymiera, zdominowana przez roboty, które niebawem mogą zostać jedynymi mieszkańcami Ziemi. Znacie tego rodzaju wizje końca świata z setek filmów, książek czy gier. Widzieliście to w „Terminatorze” i innych produkcjach: oto ludzkość tworzy maszyny, obdarza je inteligencją i – zachłyśnięta własnym geniuszem – patrzy, jak roboty przejmują kontrolę i doprowadzają do unicestwienia świata. Bardzo podobnie sprawa wygląda w „Przedrzeźniaczu”.

Jest jednak pewien aspekt, który odróżnia fascynujące dzieło Tevisa od innych apo- i postapokaliptycznych książek science fiction. Co sprawia, że Amerykanin napisał jedną z najbardziej rzeczywistych wizji końca świata? Roboty w jego świecie wcale nie są szalenie inteligentne i nie buntują się przeciw człowiekowi. To tylko mniej lub bardziej zaawansowane programy. Jednak to ludzkość, stopniowo, w ciągu setek lat, oddaje im władzę, najpierw zlecając prace do wykonania, potem – załatwianie wszelkich spraw, zarządzanie gospodarką, nauczanie. Wszystko działa tak pięknie i sprawnie na przestrzeni dekad, wieków, że rozleniwiona ludzkość budzi się w momencie, w którym nikt nie potrafi czytać ani wykonywać pozornie prostych prac. Gdy komputer, którego zadaniem było rozdzielanie tabletek hamujących płodność w celu ograniczenia liczby ludności na świecie, psuje się, nikt nie ma pojęcia, jak go naprawić, a ogłupiona i odurzona narkotykami ludność nie zdaje sobie sprawy, że dzieci przestały się rodzić, a na Ziemi pozostało ostatnie pokolenie. Jak pisał T.S. Eliot, przywołany zresztą przez Tevisa: „I tak właśnie kończy się świat / Nie hukiem, ale skomleniem”.

Pierwszym bohaterem powieści jest robot Spofforth. To jedyna posiadająca prawdziwą inteligencję maszyna. Robot marki 9. Ostatni, jaki pozostał. Obdarzony rozumem, uczuciami, wspomnieniami byłego właściciela zaszczepionego mu mózgu oraz nieśmiertelnością. Egzystuje w upadłym świecie, w którym ludzie są tak głupi, że nie potrafią wykonać najprostszych czynności, żyją w usystematyzowanym przez schematy społeczeństwie, pozbawieni wrażliwości, przejawów towarzyskości, niemal pozbawieni uczuć. Stale odurzeni są narkotykami regularnie dozowanymi przez system, nauczeni są, że liczy się tylko zaspokajanie swoich potrzeb; przekonani, że każdy przejaw niesubordynacji skończy się aresztowaniem przez roboty; pogrążeni w fikcyjnej błogości telewizji. Mają wyprane mózgi. Wiedzą tylko, że nie wolno z nikim rozmawiać, dociekać, pytać – nie warto szczególnie myśleć, najlepiej się odprężyć. Po setkach lat takiej egzystencji ludzie nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo są samotni. A najbardziej samotny pośród nich jest Spofforth, który pragnie popełnić samobójstwo, lecz nie może, bo jego twórcy wiele lat temu wprowadzili do jego systemu takie ograniczenie.

Drugim bohaterem jest Paul Bentley, mężczyzna, który pewnego dnia nauczył się czytać ze starych książeczek dla dzieci. Dzięki temu budzi się ze snu nieświadomości, odkrywa poezję, historię, religię, kulturę… i miłość; doznaje oświecenia.

Ostatnią bohaterką jest Mary Lou, która jako młoda dziewczyna uciekła z internatu, nim poddano ją sterylizacji, i spotkała samotnika Simona, który pamiętał jeszcze czasy, kiedy ludzkość posiadała resztki inteligencji. Losy całej trójki będą się przeplatać, a upadający Nowy Jork stanie się tłem dla fascynacji, namiętności i rozkwitającego na nowo człowieczeństwa.

Wszystkich faktów mówiących o tym, jak doszło do tego upadku, dowiadujemy się zaledwie ze strzępów informacji, pourywanych gdzieś zdań. Dużo musimy sobie wyobrazić. Totalnie rozumiana wolność jednostki i podkreślanie indywidualności doprowadziły do powszechnego zamknięcia się w sobie. Zasady prywatności zabroniły przekraczania pewnych sfer, ludzie w końcu przestali ze sobą rozmawiać, dotykać się, przekazywać uczucia. Dopóki dzieci jeszcze się rodziły, były one odbierane rodzicom i wychowywane w internatach, gdzie wpajano im wszelkie zasady egzystencji. Maszyny i pozorna sztuczna inteligencja zastąpiły człowieka w praktycznie każdej dziedzinie życia. Tymczasem wszystkie czynniki zewnętrzne (od władzy, przez media, po autorytety) miały za zadanie doprowadzić tylko do jednego – ograniczenia ludzkiego myślenia. Człowiekowi miało być dobrze i o nic miał nie pytać. Historia, religia, kultura, tradycja – zostały wymazane. Odkąd ludzie przestali czytać i pisać, przeszłość odeszła w zapomnienie. Wszystko to ograniczyło przejawy zła w człowieku – skończyły się wojny, przestępczość, zawiść i nienawiść. Tym samym jednak ograniczono wszelkie przejawy dobra. Ograniczono osobowość, człowieczeństwo.

Tevis wbrew pozorom napisał bardzo kameralną powieść, która pomimo apokaliptycznego tonu, skupia się przede wszystkim na wewnętrznym świecie jednostek (narracja pierwszoosobowa). Szczególnie przejmująca jest relacja Bentleya, który jest jak dziecko smakujące świata. Wszystko staje się dla niego „pierwszym razem”. Niewiele rozumie z tego, co czyta, ale z czasem uczy się coraz większej liczby słów, odkrywa zasady gramatyczne, a nawet przekłada teorię na praktykę. Niczym potwór Frankensteina poznaje klasyki literatury, kosztuje smaku poezji, kultury – to wszystko zaczyna go kształtować. Tevis udowadnia, że nie wystarczy być człowiekiem, aby móc nosić to miano. Bo człowieczeństwo to coś więcej. To miłość, wrażliwość, poświęcenie, a nawet cierpienie. Bez tego nie bylibyśmy warci więcej niż automatycznie zaprogramowana maszyny, która ślepo wykonuje narzucone jej odgórnie zadania.

Nie brakuje tutaj symboliki i odwołań, chociażby do Biblii czy mitologii. Tevis przywołuje artystów i poetów, m.in. wspomnianego Eliota. Wielką rolę odgrywają tutaj także nieme filmy, którymi zachwyca się Bentley, a z których uczy się, jak kiedyś wyglądało życie. Jest wreszcie tytułowy „przedrzeźniacz”, ptak naśladujący odgłosy innych ptaków i dźwięków, który w powieści Tevisa zdaje się obrazować pustkę ludzkiego życia, przypominającego jedynie naśladowczy dźwięk, echo prawdziwej egzystencji, biblijny „brzmiący cymbał”.

„Przedrzeźniacz” to przejmująca, dekadencka opowieść o zmierzchu człowieka. Jedna z najbardziej realnie wyglądających wizji apokalipsy, z jakimi się zetknąłem. Przerażająco aktualna, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy manipulują nami dezinformacyjne media, ramówki telewizyjne zapełnione są ogłupiającymi programami, Internet, a nawet tradycyjne media pełne są „fake newsów”. Wierzymy we wszystko, co się nam powie, przyjmujemy odgórnie narzucane sądy i nie walczymy o posiadanie własnego zdania. Opowieść jest tylko pretekstem dla rozważań nad kondycją człowieka, a także próbą przestrogi przed zawierzeniem ludzkości komputerom, sztucznej inteligencji czy ogłupiającym mediom. Tevis poszukuje istoty człowieczeństwa i dramatycznie apeluje, byśmy nigdy jej nie zatracili.

Damian Drabik