Zawsze lubiłam dworce. Wszelkiej maści, ale chyba najbardziej, choć nie wiedzieć czemu, te kolejowe. Za co? Trudno powiedzieć, ale jeśli już trzeba lubić za coś mniej lub bardziej konkretnego, napiszę, że za… „życiowość”. Tak, dla mnie dworce (lotniska też, bo w grę wchodzą tu przede wszystkim poczekalnie) są bardzo „życiowe”. A rzecz, między innymi, w przypadkowości i chwilowości wszystkiego, co się na nich dzieje, tego, kto się na nich spotyka (albo i nie dzieje, i nie spotyka…). Ale z drugiej strony, na tych samych dworcach, w tych samych poczekalniach – wszyscy, wszystko, wszędzie. I naraz. Na pewno?

*****

Nieprzyjazd mój do miasta N.
odbył się punktualnie.

Zostałeś uprzedzony
niewysłanym listem.

Zdążyłeś nie przyjść
w przewidzianej porze.

Pociąg wjechał na peron trzeci.
Wysiadło dużo ludzi.

Uchodził w tłumie do wyjścia
brak mojej osoby.

Kilka kobiet zastąpiło mnie
pośpiesznie
w tym pośpiechu.

Do jednej podbiegł
ktoś nie znany mi,
ale ona rozpoznała go
natychmiast.

Oboje wymienili
nie nasz pocałunek,
podczas czego zginęła
nie moja walizka.

Dworzec w mieście N.
dobrze zdał egzamin
z istnienia obiektywnego.

Całość stała na swoim miejscu.
Szczegóły poruszały się
po wyznaczonych torach.

Odbyło się nawet
umówione spotkanie.

Poza zasięgiem
naszej obecności.

W raju utraconym
prawdopodobieństwa.

Gdzie indziej.
Gdzie indziej.
Jak te słówka dźwięczą.*

*****

To Dworzec Wisławy Szymborskiej z tomu pt. Sto pociech wydanego w 1967 roku. Czytając ten utwór dziś, czuję się trochę tak, jakby czas zatoczył koło. Bo latem zeszłego roku „wzięłam na warsztat” utwór Czesława Miłosza. Tam – i w tym wierszu, i w tym, co o nim myślałam – też pojawiał się (i znikał) jakiś dworzec, czy raczej „dworcowa sytuacja”, bo rzecz działa się podczas podróży paryskim metrem. To było „Esse” (czyli łacińskie „być”). A dziś…

*****

Wisława Szymborska pisze raczej o tym, czego n i e b y ł o. O tym, co się nigdy n i e w y d a r z y ł o. I chyba już nigdy nie wydarzy… Bo przecież utwór wypełniony jest po brzegi negacjami: nieprzyjazd, nie przyjść, ktoś nieznany mi, nie nasz. Poetka stosuje różne typy wspomnianego zabiegu, także takie, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka: kilka kobiet zastąpiło mnie, brak mojej osoby albo poza zasięgiem naszej obecności. Ale… tego wszystkiego n i e b y ł o, to wszystko n i e w y d a r z y ł o się tylko w jednej rzeczywistości, tylko w jednym z możliwych światów – w rzeczywistości i w świecie podmiotu lirycznego. To wszystko b y ł o, to wszystko w y d a r z y ł o się gdzie indziej. I przytrafiło się komuś innemu. Czy w perspektywie podmiotu lirycznego właściwe jest pytanie: „Czemu nie mnie”? Chyba tak. W końcu fraza dworzec, który dobrze zdał egzamin z istnienia obiektywnego,podszyta jest ironią, a następujące po niej krótkie strofy stopniowo tracą ten ironiczny wydźwięk na rzecz uczucia, poczucia żalu z powodu tego, co utracone. Bezpowrotnie.

*****

Bo chyba najbardziej boli, chyba najbardziej uwiera końcowy wers Dworca Wisławy Szymborskiej: Jak te słówka dźwięczą. Gdybyż jeszcze autorka zakończyła go wielokropkiem… Niedomówieniem, przemilczeniem, zawieszeniem… Nie ma go, nie ma ich. Zdanie zamyka „twarda” kropka. Nieodwołalna. Jak „amen” w pacierzu. Po równie nieodwołalnych, podwojonych gdzie indziej. Zresztą, te nieodwołalne, „twarde” kropki „snują się” po całym wierszu. Bo przecież: zostałeś uprzedzony, pociąg wjechał, zginęła nie moja walizka. To wszystko przytrafiło się komuś innemu. Gdzie indziej.

*****

Anna Stanisz analizując utwór noblistki (Sztuczne raje prawdopodobieństwa. O funkcjach negowania w wierszu pt. „Dworzec” Wisławy Szymborskiej i jego angielskim przekładzie autorstwa Stanisława Barańczaka i Clare Cavanagh), zaznacza, żeodwołuje się ona do filozofii Gottfrieda Wilhelma Leibniza. Według niego „światy możliwe” to „raj prawdopodobieństwa”, ale poetka raczej neguje ich pozytywny wymiar. Bo skoro – pisze Anna Stanisz – „urzeczywistni się tylko jedna z potencjalnych możliwości, a cała reszta musi zostać unicestwiona, ten raj prawdopodobieństwa jest w istocie sztuczny”. Czy zatem zasadne jest mówienie o „bogactwie możliwości”? Może i tak. Ale może tylko do momentu, w którym jedna z nich staje się faktem…

*****

A mnie, właśnie teraz, podczas lektury tekstu Wisławy Szymborskiej, stają przed oczami dwie sceny. Pierwsza pochodzi z filmu pt. La La Land (2016, reż. D. Chazelle). To jeden z obrazów kończących historię dwójki głównych bohaterów – Sebastiana i Mii. On, pianista, „gra” jej na fortepianie ich wspólne życie, którego nigdy nie było i którego już nigdy nie będzie. Ta druga scena to inny dworzec. Ten z Przypadku Krzysztofa Kieślowskiego. Ten potrójny, bo przecież reżyser pokazuje trzy możliwe wersje rozwoju wypadków, losów głównego bohatera. I każda zaczyna się od takiej sytuacji: Witek w pośpiechu przepycha się do kasy, wykupuje bilet, wybiega na peron (…) – jak czytamy na stronie FilmPolski.pl. A potem, w pierwszej wersji, bohater w ostatniej chwili wskakuje do pociągu, w drugiej – nie udaje mu się to, bo zatrzymuje go sokista, w trzeciej – widzi już tylko oddalające się wagony. A potem, za każdym razem, jego losy układają się inaczej. Idzie się zawsze po czyichś śladach, tą albo inną drogą, nigdy obiema naraz – napisał Tadeusz Sobolewski w Kinie tuż po premierze filmu w 1987 roku. Wyznaje się te albo inne prawdy, jakich nauczyli nas ludzie, którym zawierzyliśmy. Nie mamy czasu pojąć tego wszystkiego ani sprawdzić do końca. Tylko wierność jest wartością stałą, ale już nie obiekt wierności. Nie poglądy. Co więc pozostaje „constans”? Nieznane przeznaczenie, które nas czeka – i sumienie. Wszystko inne jest przypadkiem. W chwilach ostatecznych role społeczne, jakie się w życiu pełniło i ideologie z nimi związane okazują się niemającą znaczenia, przejściową przypadłością. W końcu ostatnie słowa, jakie Witek usłyszał od swojego ojca, brzmiały: Nic nie musisz.

*****

Może więc i rzeczywistość nie musi się stawać, istnieć, wydarzać… Albo inaczej – może więc i pewne światy, nawet te do pewnego momentu możliwe, istnieć nie muszą albo i istnieć nie powinny… Od czego zależą? Od przypadku? A może wręcz przeciwnie – toczą się gdzieś te rzeczywistości, te światy, obok siebie… Gdzie indziej?

*****

Świat, cokolwiek byśmy o nim pomyśleli zatrwożeni jego ogromem i własną wobec niego bezsilnością, rozgoryczeni jego obojętnością na poszczególne cierpienia (…); cokolwiek byśmy pomyśleli o tym bezmiernym teatrze, na który mamy wprawdzie bilet wstępu, ale ważność tego biletu jest śmiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi datami; cokolwiek jeszcze pomyślelibyśmy o tym świecie – jest on zadziwiający*. To fragment mowy noblowskiej Wisławy Szymborskiej. Cytuję go na zakończenie, bo w nim – przynajmniej dziś, kiedy piszę te słowa – mocno odbija się to, co myślę o Dworcu. I tak, wiem, to wszystko brzmi śmiertelnie poważnie. Ale z drugiej strony mam nadzieję, że Poetka patrzy teraz na ten zadziwiający świat z półironicznym i półdobrotliwym uśmiechem na twarzy. I z nieodłącznym papierosem w dłoni.

JUSTYNA DĄBROWSKA

* Utwór Wisławy Szymborskiej oraz fragmenty mowy noblowskiej Poeta i świat przytoczone za: W. Szymborska, Wiersze wybrane. Wybór i układ Autorki. Wydanie nowe, uzupełnione, Kraków 2010.