Genealogia to pojęcie dosyć wąskie. Opisuje ono dziedzinę nauki, która skupia się na badaniu pokrewieństwa między ludźmi. Ja lubię na to patrzeć dużo szerzej: dowiadywać się o danej osobie albo rodzinie jak najwięcej, korzystając z różnych źródeł archiwalnych – nie tylko z akt stanu cywilnego, czyli dokumentów dotyczących urodzeń, małżeństw i zgonów. –  mówi Milena Wicepolska-Góralczyk, która od lat zajmuje się archiwistyką i historią Łodzi. Pracuje też jako asystent przy projektach badawczych, a genealogią zajmuje się przede wszystkim dla potomków łódzkich Żydów.

Jak to się stało, że zajęłaś się genealogią i archiwistyką?

Od dziecka lubiłam wszystko związane z historią. Uwielbiałam czytać książki historyczne, przeglądać albumy fotograficzne, zastanawiać się, kim są ludzie na starych zdjęciach i jakie mieli życie, zwiedzać muzea, chodzić na wycieczki. Wszystko to mi zostało do dziś, tylko teraz to moja praca.

W którymś momencie te zainteresowania zaczęły się koncentrować na historii Żydów. Nie było jednego momentu, w którym postanowiłam, że będę się tym zajmować zawodowo, to raczej był proces. Dużo czytałam, a do tego mieszkałam w Łodzi, gdzie tych historii jest mnóstwo na wyciągnięcie ręki. Tak zostałam przewodniczką po mieście, a później zupełnie naturalnie zaczęłam się zajmować poszukiwaniami archiwalnymi. Jak to się zaczęło? Pani, którą oprowadzałam zapytała mnie, czy jest możliwe, żeby dowiedzieć się więcej o jej rodzinie, czym się zajmowali, gdzie mieszkali, ile dziadkowie mieli rodzeństwa. A ja wiedziałam, że jest to możliwe, bo Łódź posiada wspaniale zachowaną dokumentację. Tak zaczęła się moja własna historia z archiwistyką i genealogią. Dużo czytałam, trochę wiedziałam, ale też bardzo chciałam wiedzieć jeszcze więcej. Miałam też na początku tej drogi wspaniałych przewodników po tym archiwalnym świecie i bardzo dużo się od nich nauczyłam. A kiedy już się w ten temat wejdzie – trudno go zostawić, bo to niekończąca się podróż. Podróż, w której odkrywam rodzinne historie dla innych ludzi, ale też sama nieustannie uczę się nowych rzeczy. Opowieści, którymi ludzie się ze mną dzielą, historie, które mi opowiadają, sprawiają, że uczę się patrzeć na fakty, miejsca i budynki z innej perspektywy.

Często zgłaszają się rodziny, które piszą na wstępie, że wiedzą bardzo niewiele. Zaczynam więc kwerendę, która czasem trwa i kilka miesięcy, a potem spotykamy się, siedzimy przy kawie albo na zoomie, omawiamy wszystko. Nagle przy tej kawie, prawdziwej albo wirtualnej, kiedy opowiadam o czymś, co znalazłam, okazuje się, że te moje opowieści, rezultaty z kwerend, aktywują głęboko schowane w pamięci informacje. Mały element otwiera jakieś szuflady i okazuje się, że wcale nie wiedzą tak mało, jak myśleli. Dokumenty znalezione w archiwach w połączeniu z rodzinną pamięcią tworzą pełniejszy obraz. To może być coś naprawdę małego – na przykład, znajduję w dokumentacji, że jako młoda dziewczyna czyjaś mama zajmowała się zawodowo dzierganiem koronek, a człowiek, z którym rozmawiam wzrusza się i zaczyna opowiadać, że całe późniejsze życie to było jej hobby.

Bardzo lubię w tej pracy, że to, co odkrywam jest dla kogoś ważne. A sama swojego drzewa genealogicznego nie mam.

Po co ludzie szukają swoich korzeni?

Do mnie zgłaszają się głównie rodziny żydowskie, które chciałyby się dowiedzieć więcej o swojej historii. Zdarza się, że przeżywa tylko jedna osoba, która w czasie wojny była zbyt mała, żeby mieć dużo informacji o rodzinie. A potem trauma jest tak duża, że dzieciom i wnukom opowiada się bardzo mało albo wcale. Dziś te dzieci albo wnuki chcą wiedzieć więcej: czym zajmowali się ich przodkowie, gdzie dokładnie mieszkali, czy mają rodzinne groby, które można odwiedzić na cmentarzach, co się stało dokładnie z innymi członkami rodziny w czasie wojny. Na te wszystkie pytania staram się znaleźć odpowiedzi.

Są też rodziny, które mieszkają w Polsce i podejrzewają, że mają korzenie żydowskie. Na przykład przy porządkowaniu rzeczy po rodzicach czy dziadkach znajdują nagle przedmioty albo dokumenty, które nie pasują do rodzinnej opowieści. I okazuje się, że dziadkowie przeżyli wojnę ukrywając się i używając fałszywych dokumentów. 

Powodów szukania korzeni może być jednak dużo. Popularne staje się zamawianie drzew genealogicznych w prezencie dla kogoś, na przykład na rocznicę ślubu dziadków. Czasem jest to po prostu ciekawość. Zainteresowanie genealogią rośnie też w ostatnich latach dzięki dostępności zdigitalizowanych materiałów archiwalnych i portali, na których w prosty sposób można tworzyć drzewa genealogiczne.

Czy zawsze udaje się coś znaleźć?

Niestety nie zawsze. Poszukiwania często wiążą się z dużym rozczarowaniem, ponieważ możemy coś znaleźć tylko wtedy, kiedy dokumentacja nadal istnieje. Jeśli w jakiejś miejscowości nie zachowały się dokumenty, był pożar albo księgi zostały w inny sposób zniszczone lub zagubione, wtedy niewiele da się zrobić.

A jeśli ktoś jest zdecydowany? Jak zacząć?

Przygotować wszystkie dostępne informacje o rodzinie: nazwiska, daty urodzenia, nazwy miejscowości, a także pytania, na które chcielibyśmy znaleźć odpowiedzi. Bazą do badań genealogicznych są księgi stanu cywilnego – czyli dokumenty dotyczące urodzenia, ślubu, małżeństwa lub zgonu. Te księgi zależą od religii, a ich język od czasu, w którym powstały i  od regionu Polski. Dużo tego typu aktów jest już dostępnych online w formie cyfrowej i od tego można zacząć. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać.

ROZMAWIAŁA: ANNA HUMENIUK

Milena Wicepolska-Góralczyk

Z Mileną Wicepolską-Góralczyk spotkać się będzie można na wydarzeniu „Ślad na Wąskiej” 25 sierpnia 2024 r. na warsztatach genealogicznych, prowadzonych też w formie konsultacji. Obowiązują zapisy.