Od kilku dni możemy się cieszyć kalendarzową wiosną, a za oknami powoli, jeszcze dość nieśmiało, zaczynają pojawiać się jej pierwsze zwiastuny. Mnie wiosna kojarzy się nieodmiennie z kwitnieniem wiśni może dlatego, że wiśniowe drzewa odkąd tylko pamiętam, otaczały mój rodzinny dom. Wprawdzie koniec marca to jeszcze nie czas na białe płatki na drzewach, ale w oczekiwaniu na ten piękny, choć niezwykle krótki moment, przypominam sobie film, który przed kilkoma laty obejrzałem po raz pierwszy.
W Japonii nastanie wiosny ma charakter prawdziwego narodowego święta, połączonego z obserwowaniem i podziwianiem urody kwiatów, szczególnie wiśni i moreli. W okresie kwitnienia mieszkańcy tysiącami zapełniają parki, radując się cudownym widokiem wielobarwnych płatków . Omawiany film Naomi Kawase – Kwiat wiśni i czerwona fasola, zgodnie z tytułem pozostaje z tym japońskim symbolem mocno związany, ale ta opowieść o zwykłych, codziennych przyjemnościach, uczy także umiejętności cieszenia się wszystkim, co nas otacza, nie tylko zjawiskowymi znakami natury.
Jednym z bohaterów filmu jest przygnębiony Sentaro, który pracuje w małej piekarni, serwującej naleśniki z pastą z fasoli – tak zwane dorayaki . Mężczyzna zmaga się z demonami przeszłości i nie może odnaleźć spokoju ducha. Jak dowiemy się później, ma na swoim sumieniu pewną zbrodnię; w dodatku piekarnia nie należy do niego, więc pracuje w niej, aby spłacić długi. Mimo to wstaje codziennie rano i z pokorą wykonuje swoje obowiązki. Zdaniem pani Tokue – Sentaro ma jedną straszliwą wadę: nie lubi słodyczy. To właśnie ta dziwna staruszka wkracza niespodziewanie w życie mężczyzny. Tokue nauczy go nie tylko robić najlepszą fasolową pastę pod słońcem, ale być może również odkrywać proste codzienne radości.
Zaskakujące, że przez zdecydowaną większość filmu, kamera ściska się z bohaterami wewnątrz tej niewielkiej piekarni. Nawet tytułowe kwiaty wiśni widzimy często zaledwie z okna budki, majaczące gdzieś w oddali lub gdy Sentaro wyjdzie na chwilę na zewnątrz zapalić papierosa. Kamera woli tę ograniczoną przestrzeń, bliskość naturalnych twarzy, pełnych emocji, mimo zachowawczej ekspresji aktorów. Oglądamy więc gotującą się fasolę, parę unoszącą się z naczyń, rozgrzaną blachę, na której smażone są placki. Są pot na twarzach, zmęczenie, a przy tym wyjątkowa naturalność i szczerość w każdym kadrze. Z tego powodu obserwowanie powstawania dorayaki , które przestają już być zwykłymi naleśnikami, a zaczynają być dziełami sztuki – wiąże się dla widza ze sporą przyjemnością.
Kwiat wiśni i czerwona fasola to skromna, kameralna opowieść o wybaczaniu sobie oraz przyjmowaniu z pokorą tego, co przynosi nam życie. Znany w kinie motyw często ukazywany na przykładzie większych tragedii, tutaj przedstawiony jest bez nadęcia i banału. N. Kawase sięga po jeszcze więcej ogranych tematów, wykorzystując przy tym proste symbole, jak chociażby kwestia przemijania i kruchości życia ukazana na przykładzie kwiatów wiśni, zdobiących japońskie ulice zaledwie przez krótki czas. Na szczęście autorka nie mówi tego wprost i przez większą część filmu unika pretensjonalności. Jeśli już, to w samej końcówce zabrakło reżyserce nieco wycofania. Dużo słów włożonych w usta Tokue zdaje się jednak niepotrzebne. Gdy w finale opuszczamy piekarnię i obserwujemy piękno świata, obrazy mówią do nas znacznie więcej niż słowa.
Siła Kwiatu wiśni… tkwi także w jego bohaterach. Niesamowita jest postać Tokue, która każdym swoim gestem wyraża charakterystyczną japońską nieśmiałość, lecz zyskuje ogromną pewność siebie, gdy przychodzi jej gotować czy dawać szalenie trafne rady na temat życia. Również jej codzienność naznaczona jest cierpieniem, choć zupełnie innego rodzaju niż to, z którym zmaga się Sentaro. Koślawe palce staruszki są bowiem wynikiem strasznej choroby, z którą wiąże się również poruszająca historia. Tymczasem Sentaro, choć ponury i zniechęcony, skrywa w sobie wiele dobroci, do której na pewno nie przyznałby się nawet sam przed sobą. Ich wyrazistość tkwi w szczerości. Nie sposób takich bohaterów nie polubić.
Film N. Kawase jest wyjątkowy w swej prostocie. Opowiada o rzeczach trudnych i ważnych dla każdego człowieka, bez względu na kulturową przynależność, czy miejsce zamieszkania. Kwiat wiśni i czerwona fasola traktuje o świętowaniu codzienności, celebrowaniu zwyczajnych czynności i radowaniu się prozą życia. To takie kino, do którego wracam z przyjemnością w oczekiwaniu na kwitnienie wiśni, i które przypomina mi zarazem, by nie zapatrzeć się jedynie na piękno otaczającego nas świata. Szczególnie w tym trudnym czasie dostrzegajmy przede wszystkim ludzi.
Damian Drabik