Drugi odcinek literackiego bloga Marcina Kępy: ZWYKLI LUDZIE, ZWYKŁE MIEJSCAPUB NA CZACHÓWKU.

Wiecie, że w Radomiu mieliśmy Mariota?

Tak, był niegdyś taki lokal, piwny bar przy Czachowskiego, pisany przez jedno ?t? na końcu. Szyld, finezyjnie pociągnięty olejną farbą, zawieszony nad niskimi drzwiami, głosił dumnie: ?Mariot na Czachówku?. Przybytek ów prowadziła chrypiąca starsza kobieta, średniego wzrostu, siwa, z niemalże doszczętnie zatartymi śladami dawnej urody na zmęczonej i zniszczonej twarzy. Przy obsłudze klientów partnerował jej mąż ? wysoki, chudy, sterany życiem, też chrypiący, z tym że wiecznie na bani. Jak mniejszej ? ciągle opowiadał wszystkim o grzybach, jak większej ? nie wiadomo o czym, bo trudno go było zrozumieć. Z pojedynczych składnych słów można było jednak wywnioskować, że też o grzybach.

Wszystko było w tym bungalowie z innej beczki, włącznie z poustawianymi przy drewnianym kontuarze beczkami z piwem. Tu jakaś przybita na słowo honoru zardzewiałymi gwoździami dykta, tu lepkie stołówkowe blaty z dziurami na pół palca, tu ? znowu ? poplamione oleodrukowe obrazki z kalendarza z lat dziewięćdziesiątych. A tam z kolei ? na zewnątrz ? miniaturowy ogródek piwny, czyli trzy ławki i dwa chybotliwe stoły skryte od ulicy bujną, gęstą winoroślą rozpostartą na krzyżakowych rachitycznych pergolach. Pod nogami spękany beton i wyrastające ze szczelin zielsko.

Cygański zajeb ? stosując nomenklaturę ?Strachów na Lachy? – to przy ?Mariocie? szczyt elegancji, szyku i stylu. Zresztą ? do takiego stanu rzeczy niejako zobowiązywało sąsiedztwo. Naprzeciwko baru, po drugiej stronie ulicy, na placyku po wyburzonych starych kamienicach prężnie działało domorosłe targowisko, gdzie handlowali wszystkim, co się da, radomscy Bułgarzy. Towar wykładali na polowych łóżkach, rozkładanych stolikach albo na starych, pstrokatych kocach. Nazywaliśmy to miejsce, znów za Grabażem, Bułgarskim Centrum Chujozy.

Bar i bazar korespondowały ze sobą nie tylko estetycznie. Wprost do ?Mariota? zachodzili bowiem rozemocjonowani klienci z tego targowiska, żeby opić udany zakup, dajmy na to ? kompletu wietnamskich rajstop dla żony, chińskiego radioodbiornika ?Dhilips?, filcowych ciapów albo barchanowych reform XXL. I tu, i tam było tanio. Okazja goniła okazje ? szefowa baru wystawiała co i rusz przed kontuar pomiętą kartkę z zeszytu w kratkę z napisem ?promocja?. Zniżka obejmowała słone paluszki, butelkowe piwo i zapiekanki, które nie mogły odkleić się od mikrofalówki. Spod lady można było też strzelić lufę ? ta zawsze w tej samej cenie.

Aż pewnego razu zamknęli nam na amen ?Mariota?, a władze miasta zlikwidowały nielegalne handlowisko na Czachowskiego. Bułgarzy przenieśli się w inne miejsce. Niedługo potem przyjechał buldożer i rozorał do fundamentów lokal, po którym dziś została tylko pergola, a na niej bujne dzikie wino – niczym symbol triumfu natury nad kulturą.

MARCIN KĘPA