Tym razem, w ramach mojego bloga, przypomnę Państwu nieżyjącego już artystę z Radomia – Sławomira Fijałkowskiego. Trudno uwierzyć, że nie ma Go już wśród nas, tego miłego, pełnego życia, pomysłów i planów na przyszłość człowieka.

Poznałam Pana Sławka ot tak, zwyczajnie. Przyszedł do „Resursy” z dwoma siatkami wypełnionymi po brzegi rzeźbami i poprosił o korektę. Wykładał je bez słowa jedną za drugą i powiedział z pytaniem w głosie „…proszę powiedzieć, czy to się do czegoś nadaje?”. Były to niewielkie w formie drewniane figurki przedstawiające ludzi: wiejskich muzykantów, chłopów przy pracy, przygarbione wiekiem i zmęczeniem kobiety.

Zastanowiła mnie wówczas zarówno prawdziwość tego, co robił, ale przede wszystkim skromność, z jaką o tym mówił. Jego charakter i te urokliwe, kształtowane w drewnie postacie; zwróciły moją szczególną uwagę. I tak to się zaczęło. Dostrzegłam w Nim rzeźbiarza, który intuicyjnie, bez żadnego edukacyjno-artystycznego przygotowania, formuje w dłoniach otaczającą go rzeczywistość, osobę, który umie patrzeć, a patrząc, dostrzega wiele.

Z racji pracy zawodowej w Wojewódzkim Domu Kultury, którego spuścizną jest dzisiejsza „Resursa”, otaczałam opieką amatorski ruch plastyczny, zarówno w Radomiu, jak i okolicach. Umiałam zauważyć i wyłonić tych wyjątkowych, którzy tworzyli z autentycznej, niczym nie dyktowanej, potrzeby serca i dla których praca artystyczna, szczególnie ta w procesie samego tworzenia, zajmowała niebywale ważne miejsce w życiu. Takim właśnie artystą był Pan Sławek.

Umówiłam się z nim wstępnie na jego pierwszą indywidualną wystawę. Był to czas dość odległy, w ramach którego miały powstać kolejne, twórcze realizacje. I powstawały, jedna po drugiej, z niebywałą szybkością, coraz to inne, większych rozmiarów, oryginalniejsze w formie, z dodatkiem koloru i nowej materii – metalu. Jako twórca umiał dostrzec właściwy materiał w otaczających go zużytych, często wyeksploatowanych przedmiotach, przeznaczonych na złom i umiejętnie go zastosować. W taki to właśnie sposób, przy użyciu różnego tworzywa, budował swoją rzeźbiarską formę.

Przychodził do mnie co jakiś czas z nowymi pracami do korekty. Niektóre z nich były za duże, aby je wnieść do pokoju, zatem dyskutowaliśmy o nich na zewnątrz. Zadziwiał mnie rozmachem, z jakim tworzył, radością, z jaką o tym opowiadał i oryginalnymi pomysłami na następne realizacje.

Pierwsza wystawa Sławomira Fijałkowskiego miała miejsce w 2009 roku w Galerii „Resursa” na przełomie stycznia i lutego. Zastanawialiśmy się obydwoje nad koncepcją wystawy i reasumując, połączyliśmy w kompozycyjną całość jego pierwsze rzeźbiarskie poczynania, z tymi ostatnimi. Wypadło dobrze, nawet bardzo dobrze. Od tamtej pory zaczął częściej wystawiać (kolejna ekspozycja w naszej Galerii, na Zamku w Szydłowcu i w jednej z niemieckich galerii). Fakt, że swoją pracą mógł dzielić się z innymi, był dla Niego niezwykle ważny i satysfakcjonujący. Inspirował do ciągłych poszukiwań nowych form i nowych rozwiązań kompozycyjnych, dzięki którym stawał się On stopniowo samodzielnym i świadomym twórcą.

Pisząc te słowa, przywoływałam w pamięci różne miłe zdarzenia i sytuacje z udziałem Pana Sławka. Przeszkadza mi jednak znacząco forma czasu przeszłego, którego w zaistniałej sytuacji, zmuszona jestem używać. Niestety… Mam jednak jakąś nadzieję, że gdzieś w Zaświatach, struga On sobie nadal te swoje ukochane rzeźby… i myślę, że dobrze Mu z tym.

Elżbieta Raczkowska