Jesienne kino od lat kojarzy się przede wszystkim z szeroko rozumianą grozą. Dość powiedzieć, że w ostatni piątek na ekrany polskich kin weszły trzy horrory, a w samym październiku było ich dużo więcej. Nie liczę premier na platformach streamingowych, zakończonego właśnie w Warszawie festiwalu Splat! Film Fest i wszelkich maratonów grozy. Słowem, ci, którzy uwielbiają kino, muszą się liczyć z tym, że obecny okres zdominowany jest przez jedną tematykę, podobnie jak w grudniu królować będą z kolei filmy świąteczne.

Przy odrobinie chęci da się jednak wyjść poza ten halloweenowy krąg i znaleźć produkcje, które wykorzystują nieco inne tropy. Dla mnie takim świetnym jesiennym filmem jest zrealizowana przed pięcioma laty Nić widmo i to nie tylko z uwagi na akcję rozgrywającą się w tej porze roku.

Poznajcie Reynoldsa Woodcocka, krawca-artystę, którego sława wykracza daleko poza Londyn. Każdy bywający na salonach mieszkaniec Wielkiej Brytanii chciałby przymierzyć jego strój. Woodcock jest tak dobry, ponieważ cały swój wolny czas i energię poświęca pracy, będącej zarazem jego największą pasją i miłością. Prowadzi więc rygorystycznie uporządkowane życie, nie znosi sprzeciwu i emanuje majestatycznym wręcz chłodem. Pewnego razu poznaje jednak młodą kelnerkę, Almę, którą postanawia zaprosić do swojego życia.

Typowym bohaterem reżysera filmu, Paula Thomasa Andersona, jest mężczyzna z szeroko rozumianym kryzysem dotyczącym własnej wartości. Pozbawiony ojca John z Ryzykanta (1996), zagubiony, wkraczający w świat pornografii Dirk z Boogie Nights (1997), agresywny względem kobiet i zmagający się z odrzuceniem przez rodzica Frank z Magnolii (1999) czy wreszcie obarczonymi problemami emocjonalnymi i wychowywany u boku szeregu sióstr Barry z Lewego sercowego (2002). Wszystkich ich łączą pewne tożsamościowe luki związane z brakiem ojca-autorytetu. Podobnie oczywiście jest w Nici widmo, choć tym razem Anderson ograł temat nieco inaczej.

Woodcock również wychowywał się bez ojca, więc całą swoją miłość przelał na matkę, którą regularnie wspomina na przestrzeni filmu i z którą łączyła go szczególna więź. Całe życie spędza z kolei u boku siostry o równie twardym i dominującym charakterze, co jego własny. Nie jest to jednak przyczyna rodzinnych spięć, lecz przeciwnie – współpracy opartej na pewnej harmonii. Alma, która wchodzi do tej rodziny z zewnątrz, będzie czynnikiem burzącym tę harmonię, wybijającym Woodcocka z nieuznającego sprzeciwu rytmu.

Różnica względem innych produkcji Andersona polega na tym, że tym razem niejako uwaga reżysera skupia się właśnie na postaci kobiecej. To z jej perspektywy obserwujemy ambicję, geniusz, pracowitość i upór Reynoldsa, które świadczą o tym, jak wybitnym jest artystą, ale też jego kaprysy, skłonność do przesady, nieumiejętność koegzystencji z innymi, ukazujące go niekiedy jako rozkapryszone dziecko.

Ta sercowa gra, w wyniku której będzie ona często emocjonalnie upokarzana, a jego cierpliwość wystawiana na olbrzymią próbę, nie byłaby tak szalenie angażująca, gdyby nie subtelny mimo wszystko scenariusz, w którym nic nie jest mówione wprost, a Anderson łamie konwencję, przedstawiając bohaterów inaczej, niż można się było spodziewać. Całość uzupełnia doskonały klimat, w którym erotyczne napięcie wynika ze spojrzeń, gestów czy sposobu interakcji bohaterów z otoczeniem.

Jeden z najwybitniejszych aktorów naszych czasów, Daniel Day-Lewis, zapowiadał, że rola w Nici widmo będzie jego ostatnią w karierze i jak do tej pory słowa dotrzymał. Niemniej podsumował swoją znakomitą karierę kolejną błyskotliwą i niejednoznaczną rolą, która na długo zapadnie w pamięci. Reynolds w jego wykonaniu to elegancki, inteligentny mężczyzna o silnym, zaborczym wręcz charakterze. Geniusz o temperamencie, z którym nie sposób się mierzyć, a który łagodzi jedynie pojawiający się na jego twarzy od czasu do czasu szarmancki uśmiech. Jest to też człowiek, który poza pracą zupełnie nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości i nie zapuszcza się w rejony, które mogłyby unaocznić jego słabości. U boku aktorskiego Mistrza bezwstydnie swoim talentem popisuje się z kolei Vicky Krieps, której bohaterka desperacko pragnie wyszarpać choćby skrawek uczucia z zimnego serca Reynoldsa. Aktorka świetnie sportretowała przemianę swojej postaci, która nieśmiało wchodzi w zupełnie niedostępny przedtem dla siebie świat i obserwuje, ucząc się mężczyzny na pamięć. Jeśli dodać do tego Lesley Manville, to otrzymujemy przedziwne i fascynujące trio.

Jesień, o której wspomniałem w pierwszym akapicie, jest obecna w tym filmie na wielu płaszczyznach. Znajdziemy ją w kolorystyce obrazów, w ograniczonej, nieco wyblakłej palecie barw, kadrach żywo przywodzących na myśl malarskie krajobrazy. Całość potęguje melancholijna, poetycka muzyka skomponowana przez Jonny’ego Greenwooda. Wreszcie, jak już zauważyłem, sama akcja osadzona jest w tym czasie, nie brakuje więc rozmów przy blasku ognia wydobywającego się z kominka, spacerów po lesie w poszukiwaniu grzybów, wycieczek autem po błotnistych, pokrytych liśćmi drogach.

Jakkolwiek banalnie nie zabrzmi to porównanie, Nić widmo jest jak suknie szyte przez Woodcocka. To film „na miarę”, doskonale skrojony pod względem dramaturgii, skromny i kameralny gdy tego wymaga, gdzie indziej pompatyczny, ale podszyty zbawiennym miejscami humorem. Genialny Daniel Day-Lewis i szalenie intrygująca młoda Vicky Krieps tworzą duet, od starć którego aż iskrzy, nawet jeśli emocjonalnych wybuchów jest tu niewiele, a cała ta miłosna gra o kontrolę w związku rozgrywa się często na spojrzenia i zabawną pyskówkę. Do ostatniej minuty nie będziecie wiedzieli jak to starcie się skończy, bo kino Andersona to tajemnica. Nić widmo tylko to potwierdza.

DAMIAN DRABIK