Nazwy wielu z nich są intrygujące, na przykład Potworów, Cerekiew czy Kozienice. Przeważnie miana miejscowości wywodzą się od nazwisk dawnych właścicieli lub wydarzeń historycznych, które odcisnęły piętno na tych terenach. Jednak dawni mieszkańcy mieli swoje podania i bajędy na temat powstania swoich wiosek i miasteczek, znacznie ciekawsze od suchej historii opisanej w annałach.

Ich świadectwa zebrał, z pomocą uczniów Zespołu Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Radomiu, Zenon Gierała. Efekt jego pracy ukazał się drukiem w roku 1986 jako Baśnie i legendy ziemi radomskiej. Wtedy można jeszcze było spotkać osoby, które pamiętały dawne podania i chciały przekazać je kolejnym pokoleniom. Każda z tych osób została przywołana z imienia i nazwiska. Znamy też ich daty urodzenia, mieszczące się w większości w pierwszej dekadzie dwudziestego stulecia.

W snutych przez nich legendach na ogół pojawiają się sprawiedliwi królowie, odważni woje, zaczarowane księżniczki i magiczne zwierzęta…

I tak: król, który polował w puszczy, tak daleko zapędził się za piękną sarną, aż trafił w najgłębszą knieję na spienionym koniu i z pustym kołczanem, bo zwinne zwierzę za każdym razem umykało strzałom. Kiedy zatrzymał się zmęczony, krzyknął: „A kozie nic!!!” I wtedy zobaczył starca siedzącego pod drzewem, przytulającego ochronnym gestem zmęczoną sarnę. Opowiedział królowi, że to jego piękna córka, zaklęta przez leśnego duszka, który tak się w niej zakochał, że postanowił na zawsze zatrzymać ją w lesie. Ona jednak tęskniła i uciekała, by popatrzeć na ojcowski gródek. W końcu stęskniony ojciec porzucił swe włości,i zamieszkał z nią w lesie. Wzruszony historią król, nakazał swym wojom, by żadnej kozie w tym lesie nic się stać nie mogło. A oni musieli przyrzec, że „kozie nic”. Oficjalnie nazwę Kozienice wywodzi się od wzgórza, na którym znajdowało się lęgowisko kóz (saren) lub od gatunku wiciokrzewu, zwanego kozieńcem. Faktem pozostaje jednak, że Kozienice leżały na trakcie między Krakowem a Wilnem, więc tutejsza puszcza na pewno nie raz bywała świadkiem królewskich łowów…

Inna z legend głosi, że dzisiejsza Cerekiew została darowana przez Władysława Jagiełłę grupie litewskich rycerzy, którzy szczególnie wsławili się w boju pod Grunwaldem. Litwini pobudowawszy pierwsze sadyby, podjęli starania, by wybudować świątynię – cerkiew. Na próżno jednak kołatali do radomskich urzędników. Pieniędzy na ten cel wciąż nie było. Kiedy jeden z rycerzy, Iwo Daniłłowicz, po raz kolejny ruszył do miasta, dowiedział się od wzburzonych mieszkańców, że zbój porwał burmistrzankę i żąda wielkiego okupu. Młodzieniec dostrzegł w tym szansę na osiągnięcie celu. Odnalazł zatem Rudobrodego.. Ten, licząc, że nadchodzi okup, przyjął Litwina godnie i zaprosił do stołu. Z kolacji pozostały tylko gotowane jaja. Iwo zjadł kilka. Potem usiłował przekonać rozbójnika, żeby wypuścił burmistrzankę w zamian za darowanie win, lub przynajmniej obniżył okup, bo w kasie miejskiej pusto. Rozwścieczony Rudobrody nie tylko nie chciał zrezygnować z części okupu, ale i kazał oddać sobie za zjedzone jajka i korzyści, które przez to utracił, ponieważ z jajek wylęgłyby się kury, które znów znosiłyby jajka. Jednak człek niebyt rezolutny nie umiał porachować, jaką dokładnie poniósł stratę i kazał obliczyć Iwowi, ile to utracił kurzego przychówku. Iwo obiecał wrócić nazajutrz z gotowym rachunkiem, pod warunkiem jednak, że zbój uwolni burmistrzankę. Rudobrody dał na to słowo. Jednak Iwo zjawił się u niego znacznie spóźniony. Wytłumaczył, że nie mógł przyjść wcześniej, gdyż siał gotowany groch. Wyśmiał go Rudobrody, jakiego to plonu spodziewa się z gotowanego grochu. Takiego samego, jak ty z gotowanych jaj – odrzekł Iwo. – Ot i cały rachunek! W ten sposób bystry młodzieniec odzyskał dziewczynę i otrzymał z miejskiej kasy pieniądze przeznaczone na okup. Wydano je na budowę cerkwi. Tutaj niestety legenda ewidentnie mija się z prawdą. Litwini są wszakże katolikami, a nie wyznawcami prawosławia. Natomiast dawne nazwy wsi jak Novy Czerkijew i wreszcie Cerekiew są prawdopodobnie pozostałościami po czasach, gdy Ruś pustoszyła te ziemie…

Nazwa „Potworów” często wywołuje uśmiech na twarzach tych, którzy słyszą ją po raz pierwszy. Według legendy jej korzenie sięgają czasów, gdy po ziemi chodziły olbrzymie stwory o cienkich szyjach. Ludzie byli wtedy jeszcze prymitywni, nie umieli budować domów ani uprawiać roli. To od potworów nauczyli się najpierw, które owoce i zioła są jadalne, a które trujące. Potężni sąsiedzi nauczyli ich też rozpalać ogień. To potwory sprowadziły ludziom z dalekich krain nasiona zbóż i pokazały jak je uprawiać. Kiedy ludzie przejęli już wiedzę jak zasobnie żyć, zaczęli zamyślać jakby tu pozbyć się wielkich sąsiadów. Potwory dziwiły się, dlaczego ich wodopoje stały się słone, a ulubione jagody – gorzkie. Za tymi zdarzeniami stali ludzie. Zranione do żywego istoty postanowiły odejść, zgodnie z ludzkim życzeniem. Dopiero wtedy ludzie zdali sobie sprawę, jak wielką pomoc stracili. To potwory wykonywały przecież część pracy na rzecz ludzi i strzegły ich bezpieczeństwa. Teraz życie stało się ciężkie i pełne niebezpieczeństw. Ludzie błagali dawnych sprzymierzeńców o powrót, ale oni nie pojawili się nigdy więcej. Na skraju puszczy, brzegach rzek i rozstajnych drogach zaczęto umieszczać podobizny gadów, by choć w ten sposób zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie wiadomo, czy w legendzie tej pobrzmiewa echo ery dinozaurów, czy cywilizacji pozaziemskiej, która według niektórych, pomogła niegdyś ludziom zawładnąć planetą… Z kronik wynika, że nazwa Potworów wzięła się od nazwiska rodziny Potworowskich herbu Dębno – niegdysiejszych właścicieli tych dóbr. Może jednak w mieszkańcach Potworowa pozostało coś z tego, czego nauczyli się przed wiekami od potężnych gadów. Sprowadzili bowiem z Holandii nasiona papryki i ich miejscowość jest dzisiaj paprykową potęgą…

EWA WALUŚ