Stanął w Radomiu, całkiem niedaleko Zamku, pomnik pana Zagłoby. Postanowiono dać mu twarz Mieczysława Pawlikowskiego. Wybór jest cokolwiek znaczący. Pawlikowski zarówno w „Panu Wołodyjowskim” jak i „Przygodach pana Michała” ujmuje dobrodusznością, przejęciem się miłosnymi rozterkami swoich przyjaciół.

Gdy do pomnika się zbliżyć, na czole podobizny Zagłoby widnieje rysa, pamiątka, być może, nie najfortunniejszego pobytu w naszym mieście. Ta szrama budzi pewien niepokój. Sugeruje, że obraz zażywnego, wesołego staruszka jest niepełny. A jaki jest obraz książkowy tej postaci?

W chwili, gdy rozgrywa się akcja „Pana Wołodyjowskiego” szlachcic herbu Wczele jest bardzo sędziwy, zbliża się do dziewięćdziesiątki. Musimy się cofnąć o lat dwadzieścia, aby zobaczyć go po raz pierwszy. Oczom nam ukazuje się człowiek gruby, z bielmem na oku i z dziurą wielkości talara, przez którą świeci naga kość. I szczegół, który może zaskoczyć wielbicieli filmowej „Trylogii” – nosi brodę. Detal, ale świadczy, że Sienkiewicz dobrze znał realia epoki. Moda w tych czasach nie była tak jednolita, jak, z konieczności, pokazują to dzieła filmowe.

Wygląd zatem ma pan Zagłoba wybitnie odpychający, dość powiedzieć, że nigdy w żadnym filmie czy serialu nie starano się odtworzyć go dokładnie. „Zagłobowie” oko mrużą, mają je nieco pomniejszone charakteryzacją, ale nigdy nie łypie na nas to straszliwe, ślepe oczysko. Nie błyska nam ta kość odarta z mięsa, być może, radomskim kuflem.

Sam Zagłoba jest postacią tajemniczą. Spotykamy go na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, na drugie imię ma Onufry, imię świętego, który szczególnie jest czczony we wschodnich obrządkach. Chwali się, że dobrze mówi po „chłopsku” czyli w języku ruskim, istotnie w tym czasie coraz bardziej spychanym do języka chłopstwa, zwłaszcza przy intensywnym polonizowaniu się wielkich ruskich rodów – Wiśniowieckich, Ostrogskich.

Skąd jednak jest szlachcic herbu Wczele? Co robi? Towarzyszymy mu zaledwie przez 20 lat z jego długiego życia…

Zagłoba, jako postać literacka, spotkał się z wielką krytyką Bolesława Prusa. Zarzucał on Sienkiewiczowi, że zszył w osobie szlachcica herbu Wczele kilka osobowości, które współistnieć nie mogą. Może jednak dzięki tej złożoności, każdy wybiera sobie to, co lubi albo nie lubi. Sienkiewicz sam przyznał, że pierwotnie miał być Zagłoba postacią negatywną. Niby pokochaliśmy go mimo przywar: zadufania, pijaństwa, awanturnictwa. Jakoś, być może, łączą się w naszym umyśle z nieposkromioną żywotnością, samym wrzeniem życia i z tą epoką, która, na szczęście czy nieszczęście oddychała pełną piersią.

Jednak takiego Zagłoby nie chcemy oglądać. Najbliżej był tu Krzysztof Kowalewski, który w tym roku dołączył, w niebiańskiej karczmie, do swoich poprzedników w tej roli.

Zwyciężył w końcu poczciwina w ludzkiej pamięci i postrzeganiu.

Pasją Zagłoby (i to także szczegół bardzo dobrze oddający sarmackie upodobanie) jest przemawianie. A za słowem jak cień wlecze się kłamstwo. Jednak kłamstwo to oręż pana Jana Onufrego, oręż, którym posługuje się sprawnie jak jego praojciec Ulisses. Jednak dziwne, że nie potrafi, i to dzieli ze swoim pierwowzorem, ukryć się sam we własnym kłamstwie. Wszyscy wiedzą, że nie kula turecka a kufel w Radomiu…

Tylko czy na pewno? Przecież ten człowiek niemożliwy je z możnymi, choć przecie spotykamy go w karczmie na rubieżach jak pije za cudze pieniądze,

Może stawiając mu pomnik, w jakiś sposób odmawiamy jego najwłaściwszej umiejętności. Ukrycia się w migotliwym oszukaństwie. Tego błysku niedopowiedzenia trochę mi brakuje. Bardziej byłoby to w niejednoznacznym stylu tej dziwnej epoki baroku, która się naszej historii przydarzyła.

Może w Radomiu było co innego. Teraz pytanie, co będzie?

ŁUKASZ SZYPKOWSKI